Piękny Paryż

Piękny Paryż, czyli relacja z pobytu w mieście świateł


Paris, Paris, Paris miasto mody, miasto świateł, miasto które urzeka, inspiruje ale i szokuje. Poleciałem drugi raz w tym roku i zapewne nie ostatni. W maju Paryż moim zdaniem jest najpiękniejszy. Bywałem w maju i najbardziej mi się podobał.

Do stolicy Francji udaliśmy się porannym samolotem. Zanim dojechaliśmy to nie obyło się bez niespodzianek. Wyjechaliśmy przed północą z tego względu, że kilka osób nie miało testów na COVID a wprowadzono obostrzenia. Bynajmniej taki komunikat otrzymałem od linii lotniczych co potwierdziła polska ambasada. Z wiatrakami nie ma co walczyć. Sporo czasu zajęła gimnastyka ze zrobieniem testów jeszcze dzień przed. Parę osób brawurowo stanęło na głowie i wszelkimi sposobami zrobiło w Białej Podlaskiej. Liczne telefony pomogły uzyskać miejsce w Warszawie gdzie test można było zrobić o 2:30 w nocy.

Jak wspomniałem wcześnie ruszyliśmy. Na miejscu zbiórki w Studziance stawili się miejscowi i to pojechali dalej niż trzeba było hehe W końcu wrócili. Bus przyjechał o czasie. Pakujemy walizki do tyłu i dzida po kolejne osoby oczekujące w następnej miejscowości. Potem w Piszczacu dosiada senior, który ma grubą 8-kę z przodu w peselu a jest przed 9. Dosiadła też się mama z ośmioletnim synem. Kierowaliśmy się do Białej Podlaskiej po Rycha. Po drodze telefon aby zabrać Gabrielę i lądujemy na jednym z parkingów w mieście. Ostatnie osoby wsiadły na Maku. Ulokowaliśmy się i jechaliśmy dosyć żwawo. W pojeździe odbywały się pierwsze rozmowy osób, które poznały się i luźniejsze tych co już się znali. Co jakiś czas ktoś zasypiał. Fakt było już po zerowej. Zadzwoniłem jeszcze w sprawie testów, że jesteśmy w drodze. Lepiej je mieć niż wracać z lotniska. Wszak z rana dzień przed naszym wylotem kilku znajomych nie poleciało bo nie mieli nawet testów. Nie można było na to pozwolić aby wyjazd dla wielu po raz pierwszy do Paryża skończył się w Warszawie.

Pierwszy postój był na obwodnicy Mińska. Szybka sikunda i dalej w drogę do Warszawy w miejsce gdzie 5 osób miało robić testy. Dojechaliśmy jakoś po 2iej. Szukam wejścia. Ktoś znalazł dzwonek i szybko znaleźliśmy się w środku. Oczywiście maski były konieczne i wypełnianie kwitów . Po zakończeniu "wizyty" wsiadamy i ruszamy na Okęcie. W między czasie buduję napięcie i czytam wyniki testów. Suma sumarum wszystkie okazały się...... negatywne. 

Na lotnisku byliśmy co po 3iej. Jeszcze czekaliśmy na dwie osoby. Zrobiłem rekonesans po aeroporcie aby wyłapać co gdzie i jak. Posiedzieliśmy trochę. Niektórzy posilili się i byli gotowi do lotu.  Wchodzimy na odprawę i zdajemy walizki, Trwa kontrola covid i dokumentów. Nie zauważyłem strzałki Priority i część osób stanęła w normalnej kolejce. Po odprawie przyszedł czas na bramki. Przechodzimy przez kontrolę bezpieczeństwa. Mi i paru inny, osobom udało się to zrobić bez kolejki.  

Dalej kontrola bardziej dokładna a więc wkładanie małych toreb, telefonów pasków, kosmetyków na taśmę. Dalej małe macanko i odbieramy swoje rzeczy. Niektórzy "utracili" głównie wodę. Zbieramy się w jednym miejscu i ruszamy w kierunku naszego GATE. Tam oczekujemy dyskutując i oczekując na otwarcie wejścia. Za oknem już świtało i wstało niebawem słońce. Część osób poszła po kawę lub zapalić. 

Wejście okazało się szybsze niż miało być. Jednak nastąpiła konsternacja nasz wycieczkowy dziadek posiał dowód. Zaczęły się gorączkowe poszukiwania i niepotrzebna nerwówka.  Uspokajałem Pana że na luzie w spokoju aby go poszukał. On jednak bardzo się zmieszał. Oddech mu przyspieszył i nastąpiła konsternacja Nasi już przechodzili na pokład a ja z nim zostałem. Przeszukaliśmy wszystkie kieszenie. Toż nie znikł. W końcu dowód znalazł się. Był w w jednej z kieszeni garderoby. Panika niepotrzebna była. 

Wsiadamy w autobus lotniskowy. Przed wejściem na pokład niektórzy jeszcze cykają fotki i hyc na pokład. Samolot opóźnił się z wystartowaniem. Start obserwowałem przez okno. Posiedzieliśmy trochę. Gdy był w powietrzu tradycyjnie powędrowałem sprawdzić przybytek. Usiadłem już w innym miejscu koło swoich. Tam gdzie pierwotnie siedziałem Pani stale chciała zobaczyć co jest za oknem. W końcu ją puściłem na swoje miejsce.  Lekko przysnąłem. 

Po niecałych dwóch godzinach wylądowaliśmy na lotnisku ORLY w Paryżu. Przez rękaw doszliśmy do terminalu. Maski musieliśmy założyć. 

Przed godz. 9 byliśmy w Paryżu. Grupa podekscytowana ale i trochę zestresowana. Wyszliśmy na płytę i potem do rękawa aby dotrzeć do.... toalet. Tutaj kilka minut przerwy przerodziło się w zniecierpliwienie gdzie są nasze bagaże. Powędrowałem w dół aby przypilnować walizek. Pościągałem większość z taśmy zanim reszta dotarła. W między czasie telefon z grupy co robić, bo nastąpiła konsternacja. 

Wyszliśmy z lotniska jednak nie tym wyjściem i to spowodowało zamieszanie w dojściu do przystanku tramwajowego. Okazało się po rozmowach z paroma osobami, że wystarczy wsiąść w bezpłatny wagon kolejki lotniskowej i dojechać do miejsca w którym powinniśmy się znaleźć po wyjściu z bagażami. Lotnisko ORLY jest dosyć spore i łatwo o błąd jaki popełniłem.  Zbyt wcześnie wyszliśmy. W końcu wylądowaliśmy na przystanku linii T7. Zakupuję bilety i wsiadamy w luźny tramwaj. Ludzi zbyt wielu nie ma. Parę przystanków i pojawiły się .... kanarki czyli kontrola biletów. Oczywiście jak przystało na turystów wszyscy mieli i nawet skasowane. Po 40 minutach wylądowaliśmy na naszej dzielnicy. Przejście przez tory w lewo i po kilkuset metrach byliśmy w hotelu Ibis. Obsługa skasowała od razu za noclegi i śniadania z 10 procentowym napiwkiem. Oj zabolało. Turystyka zaczyna się odkuwać. To czuć po kieszeni. Kombinowali aby nas zakwaterować. Jednak my chcieliśmy zostawić tylko walizki. W sali jadalnej zostawiliśmy nasze zbędne rzeczy. 


Po zostawieniu cziemodanów udaliśmy się do metra nr 7 z buta rzecz jasna aby pojechać na polski obiad do Paris Polska. Metro robiło wrażenie na uczestnikach. Wszyscy pilnie śledzili mijane stacji i pilnowali kiedy przesiąść się. Zagadywałem najmłodszego. Obiecałem mu że codziennie nauczy się jednego słowa po francusku. Gdy dotarliśmy do polskiej restauracji wszyscy się ożywili na samo słowo pierogi, placki czy kotlety. Posililiśmy się. 




W między czasie przebukowałem bilet do Louwru, który był naszym dzisiejszym celem. 

Do słynnego muzeum dojechaliśmy metrem. Ludzi było co nie miara. Okazało się jeszcze, że muszę mieć plakietkę i wypełnione procedury co do grupy. Była jeszcze dopłata i w sumie Pani bardzo miła poszła ze mną. Poza kolejką to załatwiliśmy. Zanim ujrzeliśmy Monę Lisę czy Nike z Samotraki to minęło trochę czasu. Louwr na pierwszy raz miesza w głowie od ilości eksponatów. Po dwóch godzinach wędrowania od sali do sali zmęczeni mieliśmy dość. 















Wyszliśmy posiedzieć na słoneczku przed piramidą oraz podziwialiśmy łuk triumfalny. Po raz pierwszy uczestnicy zobaczyli wieżę.











Pomęczeni udaliśmy się w metro i do hotelu. Po całym dniu i nocy niektórzy już pływali w bujających się wagonach metra. Jeszcze 800 metrów do hotelu. Tutaj rozkład pokoi i spać. Lokum nie było zbyt wielkie. W dwójce z dziadkiem mieliśmy do dyspozycji dwa małe łóżka,  telewizor, małą kabinę z prysznicem oddzielną toaletę, jedno krzesło z kawałem stolika i wieszaki oraz kolejne lustro. Jakoś pomieściliśmy się. 

Wejścia były na 6 cyfrowe kod. Jednak coś za coś. Cena jak mówią czyni cuda. Jedno to dobre bo mieliśmy jeden tramwaj do lotniska. Można było się umyć i zdrzemnąć. Zasnąłem dosyć szybko jeszcze za oknem było widno.

Z rana śniadanie typowo francuskie na słodko, jakieś masełko, ser, kawa, sok, bagietki i tosty, jakoś dało się zjeść. Wskutek dezinformacji, przeoczenia lub niedopatrzenia dwie osoby przyszły na śniadanie godzinę później. Trudno wpadka była. W związku z tym wyjechaliśmy za późno. Do Wersalu nie było co marzyć aby wejść na 9:30 jak to było w rezerwacji.   

Dotarliśmy do metra 7 i przesiadka w kolejne tak w końcu wylądowaliśmy na stacji Invalid, gdzie mieliśmy przesiąść się na docelowy pociąg RER C do Wersalu. 





Oczywiście automaty na bilety blokowały się i ciężko było kupić na raz dla wszystkich bilety. W końcu gdy to udało się zrobić i weszliśmy na ciemny peron. Wszystko za dobrze szło. Nikt się nie gubił a i jakoś gładko trafiliśmy na peron. Jednak było to zbyt pewne. Wsiedliśmy zadowoleni do pociągu i ruszyliśmy. Ludzi jakby mniej a zawsze było więcej. Gorączkowo przeglądam stacje i... mówi się rutyna gubi. Znalazłem informację o remontach i zmianach torów oraz peronów. Wylądowaliśmy nie tam gdzie trzeba. Szybka decyzja wysiadamy. Pytamy ludzi i okazuje się, że pojechaliśmy w odwrotną stronę.  W końcu dojechaliśmy. Upominałem aby biletów nie wyrzucać a sam do kosza go wywaliłem hehehe Musiałem przez bramkę gimnastykować się aby przejść. Wcześniej potrzebna była na gwałt toaleta. Była owszem ale jedna na tyle osób. 

Po drodze taki oto obrazek. Pan wiózł swojego pupila w koszyku. Piesek był wyraźnie zadowolony. Do tego okazało się ze właściciel tego azorka ma kawiarnię do której namawiała nas aby zajrzeć. Część wybrała MACA a część poszła do tego rekomendowanego przybytku.

Sam powędrowałem załatwić zmianę rezerwacji biletów. W informacji turystycznej nie przyjęli reklamacji kazali kupić nowe bilety ale z reklamacją odesłali mnie dalej. Pytam jednego Francuza, potem drugiego i w końcu udaje mi się dotrzeć do właściwego biura. Tłumaczę o spóźnieniu ba.. ponad dwie godziny. Bajeruję, że przylecieliśmy z rana z Polski i pierwszy raz. I tak wzięli mnie za Rosjanina. W końcu trafiłem do Rosjanina którzy załatwił sprawę i powiedział w razie czego podaj się za... Ukraińców.  Mieliśmy też poczekać na audiobooki. Po 30 minutach udało się. Wróciłem po grupę. Wziąłem dużą kawę...która miała być super a smakowała jak żużel na stadionie Motoru Lublin. Jakoś wypiłem ja na siłę. 

Przed Wersalem obowiązkowa bramka bezpieczeństwa. Wejście na sale gdzie trzeba było zachować 1 m odległości. To był już absurd, bo staliśmy ściśnięci. Jeszcze było zamieszanie z młodymi bo trzeba było okazać dowody lub legitymacje. 

W obsłudze była Polska co nam ułatwiło dostać się po audiobooki. Sala za salą było pełno dzieł sztuki i bogatych komnat. Oczywiście sala Napoleona mnie najbardziej zainteresowała. Co chwila weryfikowałem stan osobowy grupy. Dziadkowi było ciężko to dałem mu coś na rozruch i ożywił się. Ludzi przewijało się dużo. Momentami czekałem na osoby z grupy aby zbyt nie rozproszyli się. Oto kilka zdjęć cennych eksponatów pałacu w Wersalu.












Po wyjściu z pałacu udaliśmy się do ogrodów. Przepiękny obiekt. Tutaj okazał się ze kolejna wtopa bo dzieci niestety musza mieć bilety za 8 euro od głowy. Po krótkim oczekiwaniu i próbie wyjaśnianiu nie było co czekać kupiłem bilety i nie dyskutowałem. 

Tutaj podzieliłem się rogalikami i tym co miałem bo już trochę zgłodnieliśmy. Każdy poszedł w swoja stronę. Umówiliśmy się na zbiórkę o 17-tej przy wyjściu.








Powędrowałem w swoją stronę wędrując po obiekcie. Na koniec chciałem usiąść nad wodą gdzie pływały łodzie ale ptaki zrobiły niespodziankę na trawę i zrezygnowałem.  Z drugiej strony dojrzała mnie jedna z uczestniczek i przemieściłem się do niej. Tam było rzeczywiście czyściej.





W umówionym czasie wszyscy ładnie zebrali się. Po drodze jeszcze zakup pamiątek a ja pognałem kupić bilety na powrót do Paryża. Nie obyło się bez komplikacji. Jeden automat padł drugi tez. Więc udałem się do kasy. Tam Pan po angielsku ni w ząb więc po francusku jakoś dogadaliśmy się kończąc na żartach o Napoleonie.

Na peronie jeszcze upewnialiśmy się u obsługi czy na pewno dojedziemy do Invalid. Potwierdzili to polscy turyści. Jeszcze kilka osób utknęło w toalecie. Suma sumarum ja zdecydowałem wysiąść wcześniej bo jednym metrem dojedziemy do naszej polskiej restauracji. Stacja za stacją ukazywała wiosenny jakże malowniczy i kontrastowy Paryż. W końcu uczestnicy zobaczyli wieżę. Jeszcze kolejne słówko dla najmłodszego uczestnika i sprawdzenie czy pamięta poprzednie. Dobrze sobie radził jak na tak małego chłopca. 

Na przesiadce szybki kupiliśmy bilety i przez most na Sekwanie. Ktoś z tylu mnie ruga, że za szybko idę więc dyscyplinuje się i zwalniam. 

Przechodzimy obok miejsca gdzie zginęła księżna Diana. Wsiadamy w metro i po kilkudziesięciu minutach jesteśmy w Paris Polska.  Zajadamy się polskim potrawami. Część wcina mix pierogów inni schabowe a jeszcze inni golonkę. Widelce i noże świszczą jak Luftwaffe w bitwie o Anglię. Po dobrym posiłku powoli zbieramy się do hotelu na Loius Aragon. 

Wszyscy byli porządnie umęczeni po całym dniu. Dzielnie trzymał się 8-latek. Nie słyszałem aby jakoś narzekał. Pan Bolesław z Piszczaca tez dawał rade choć zmęczenie po nim było widać. Sam w metrze przysnąłem na chwilę. 

Rano już nie było ciśnienia aby szybko wychodzić. Udało mi się nawet trochę pobiegać po okolicy. Po 6 wybrała się ze mną koleżanka Monika ale o 2,5 km wróciła a aja poleciałem dalej w osiedlowe uliczki podziwić śpiącą dzielnicę. 






Po śniadaniu wyruszyliśmy o godzinie 10-tej zero jeden.  Jeszcze co niektórym towarzyszkom wyprawy z rana zachciało się kabanosów w miejscowym markecie. Oczywiście spóźniły się i tak nie kupiły. 

Metrem dojechaliśmy do przesiadki i skierowaliśmy się w poszukiwaniu polskiej mszy do polska parafii  Kaplicy Kościoła Matki Bożej na Belleville Po drodze widzieliśmy jedna z fajniejszych stacji metra Arts-et-Métiers. 

Przyznam ze strasznie ciężko było zaleźć te kaplicę. Pytałem kilka osób i nikt nie wiedział. Nawigacja zaprowadziła nas w miejsce gdzie nie było widać żądnej kaplicy. W końcu za którymś razem miejscowy Pan z bloku mnie poprowadził. Kaplica było schowana w bloku.

Dotarliśmy pod koniec mszy. Jeszcze nabożeństwo majowe było. Jedna z uczestniczek pani Eugenia jak wczuła się w śpiewanie to było ją na zewnątrz słychać.  Powoli przez azjatycką dzielnice schodzimy do metra. W Paryżu nie wszystko jest tak pięknie jak zachęcają foldery i przewodniki. Są bezdomni, jest sporo miejscami śmiecia i nieczystości. Zresztą jaka w każdym turystycznym miejscu. Jednak tylko napominam. 

Stamtąd jedziemy na cmentarz Père-Lachaise. Kilka słów o nekropoli na wstępie i zostawiam ludzi w toalecie a sam idę upewnić się że dobrze dotrę do Chopina i Morisona. Jest to największy i najsławniejszy cmentarz paryski, założony w 1804 roku w ogrodach przylegających do willi Mont-Louis, podarowanej przez Ludwika XIV swojemu spowiednikowi, Père Lachaise (ojcu Lachaise), francuskiemu jezuicie, François de Lachaise. Tam zobaczyliśmy piękne nagrobki oraz te o których pisałem powyżej. 
























Dalej ruszamy na do Dzielnicy Montmartre. Jednym z punktów orientacyjnych Paryża jest zbudowana z białego wapienia bazylika Sacre Coeur. Tam podziwialiśmy zarówno bazylikę jak i panoramę Paryża.














W pobliżu wzgórza Montmartre byliśmy na placu Pigalle. Oczywiście mit placu szybko prysnął. Żadnych kasztanów a te jadalne nad Sekwaną były.




Jedynie co dobre to zjedliśmy w Boullion posiłek dobra moim zdaniem wołowinę. 









Dalej natknęliśmy się  się na  Moulin Rouge znany z wielkiej, czerwonej imitacji młyna na dachu oraz Plac będący przez lata miejscem spotkań bohemy paryskiej. 








W końcu dotarliśmy do okaleczonej po pożarze 15.04.2019 katedry Notre Dame - zachwycającą gotycką perłę, wzbudzającą podziw swymi wspaniałymi rozetami, łukami przyporowymi oraz bogatą historią. Niestety wejść nie można było.  Ludzi coraz więcej się pojawiało. Nie wszyscy dali radę dalej wędrować. Odstawiłem do metr nr 7 parę osób w tym dziadka Bolesława. Większość grupy została i powiedziałem im aby wędrowali powoli wzdłuż Sekwany i za rogiem ujrzą wież do której należy się kierować. Tutaj spróbowali w końcu kasztanów, które nie były hitem dla podniebienia. 

Przesiedliśmy się na wielkim węźle Chatelet. Ogromny ciąg komunikacyjny jest zakręcony jak słoik po majonezie napoleońskim.


Wsiadłem na dwa przystanki aby poczuli się pewniej. Wyskoczyłem aby dogonić grupę a parę osób pojechało na hotel. 

W między czasie dostałem telefon z grupy od Agnieszki, że jakoś daleko do więzy. Tak nie uprzedziłem ich że to około 5 km hehhehe W połowie drogi udało mi się metrem dojechać i przebudować godzinę biletu z 20:30 na 21:15 na jutrzejszy rejs statkiem po Sekwanie. Uznałem, że z zachodem słońca będzie fajniejszy efekt i lepsze wrażenia.  Szybkim marszem dogonić grupę. Przeszliśmy promenadą obserwując miejscowych. Nad Sekwaną grali muzycy, niektórzy ćwiczyli a inni popijali piwko. Udaliśmy się wzdłuż Sekwany koło ambasady rosyjskiej i cerkwi prawosławnej przez sklep spożywczy pod więżę na pola marsowe.





Przy wieży zrobiliśmy sobie piknik i czekaliśmy na iluminacje. W między czasie przychodziło do nas mnóstwo osób sprzedających wieże, magnesy, piwo i wino. Jeden "bieri bieri tanio 1 euro" utkwił nam w pamięci. Niektórzy mieli tez swoich kolegów-:) hehe. Odpoczynek dobrze nam zrobił. Porozmawialiśmy z pewnym Mołdawianinem z Kiszyniowea i jego kolegą. bardzo fajna konwersacja po rosyjsku ale mieli ciekawe spojrzenie na Francję i... Polskę, która jawiła im się jako kraj dobrobytu.. 

Coś tam udało się stargować i zakupić wieże.  Najgorzej było z toaletami bo w pobliżu stanął jedna a i w kolejce trzeba było odstać. W końcu o 22-iej wieża zamigotała.





Po iluminacji ruszyliśmy na Invalid na metro i tak dotarliśmy koło północy do hotelu. Za każdym razem w metrze czy w mieście przeliczałem ludzi i pilnowałem aby nikt nie został. Po drodze do hotelu jeszcze odwiedziliśmy z jednym z uczestników osiedlowy przybytek fast-foot 

Kolejnego dnia z rana śniadanie na spokojnie i dopiero o 11 ruszamy w miasto na zwiedzanie. Udało się jeszcze załatwić za drugim podejściem śniadanie przed wylotem na 5:30. Pani początkowo nie była chętna pomóc. Gdy z Panem pogadałem coś po francusku o hotelu, mieście i wrażeniach to zgodził się i jej przekazał.  Powoli spacerkiem o metra. Niektórzy jeszcze odwiedzili miejscowy market. Dojechaliśmy do Panteonu mauzoleum zasłużonych. To tutaj pochowana jest m.in Maria Curie-Skłodowska.

Dalej przespacerowaliśmy na spokojnie miasteczko uniwersyteckie Sorbonę i noga za noga podziwialiśmy miasto oraz życie codzienne Paryżan. Przez ogrody luksemburskie ulicę Bonaparte, rue Saint Dominique dotarliśmy do Pałacu Invalid. W trakcie oczywiście odpoczynek i toalety. Były momenty posiedzenia na zielonej trawce.

. Pełen luz i spokój. Tutaj kilka słów o obiekcie i pochowanym w tym miejscu Napoleonie. 

















Po wyjściu z Invalid zostawiłem grupę...na trawie a jakże a sam powędrowałem załatwić temat jedzenia. Francuska knajpka bez rezerwacji nie miała miejsca na przyjęcie 22 osób. To sąsiedni Azjata przyjął nas z otwartymi rękami. Jakoś dogadaliśmy się po angielsku i zasiedliśmy w oczekiwaniu na posiłek.  Ileż było zamieszania w tłumaczeniu, wyjaśnianiu i korygowaniu. W końcu dobrze wyszło. Każdy dobrze podjadł. Była jeszcze kawa nawet lepsza niż w Wersalu. 

Gdy ludzie jeszcze dojadali i popijali kawę ja powędrowałem załatwić sprawę wjazdu na wieżę. wyszło rzecz jasna spore zamieszanie i wjazd na wieżę stał się w pewnym momencie trudny. Po konsultacji z grupą oraz wspólnym planie wybrnęliśmy z sytuacji. Gdy przeszliśmy objedzeni na pola marsowe pognałem kupić bilety. Mieliśmy wjechać o 18-ej. Okazało się, że wszyscy muszą przejść przez bramkę bezpieczeństwa. Stojąc w kolejce szybko szło a jaka dotarłem do okienka to musiałem wrócić i całą grupą przyjść. Gdy się zjawiliśmy to szło szybko i tuż przed nami kilka osób pojawił się komunikat, że na godzinę wstrzymane jest wejście. Faktycznie kolejki były. Swoje odstaliśmy ale nie długo. Dalej bramka bezpieczeństwa i tuz przed winda okazało się że mój telefon został na kontroli.  Pan sprawdzający tylko uśmiechnął się i powiedział, że był pewien że właściciel po niego wróci. Wieża jak ktoś był pierwszy raz to robi wrażenie. Jeden z uczestników pozostał na drugim piętrze niestety nie dał rady dalej jechać. 

Na samej górze fajne widoki i można nawet za 4 euro bodajże wypić lampkę szampana.  Zdjęcia, rozmowy i cyk na dół. Poszło sprawnie. 

















Powędrowaliśmy na metro  i w kierunku Port Neuf skąd miał odpływać nasz statek. 


Po drodze jeszcze raz miejsce gdzie zginęła księżna Diana Spencer. 




Po drodze jeszcze fotka z wieżą i wskakujemy do metra. Objeździliśmy się tym środkiem komunikacji. Jest szybkie i sprawne. Gorzej na przystankach, bo trzeba dobrze patrzeć na oznaczenia i czytać. Liczne tunele, wyjścia oraz zakęcty mogłey powodować zawroty głowy. W metrze bywało ciekawie i śmiesznie. Raz krzyknąłem "Polacy wysiadamy" a ktoś nie z naszej grupy "Powodzenia pod górą" a chodziło o schody na "Sacre Soeur". Innym razem jakiś Pan miejscowy z swojskim zapachem dnia wczorajszego oraz oznakami braku mydła ostro kłócił się ... sam ze sobą. Momentami był ścisk, a czasami można było sobie usiąść i poobserwować zaganianych Paryżan. 






Przed statkiem jeszcze pamiątki i szybko sprawnie stawiamy prawie wszyscy się na pokładzie. Prawie ponieważ niestety za dobrze to wszystko szło. Jedna Pani Krysia przy pamiątkach zgubiła się i została na moście. Dzwoni i panikuje. Jej koleżanka poszła jej szukać. Zagadałem z bileterem który ładnie mówił po polsku a był... Holendrem. W końcu po dwóch telefonach i wizji zostanie jaśnie Pani Krysia raczyła się ruszyć i odnaleźć hihi. Bez urazy ale ubawiłem się bo zgubiła się 100 metrów od statku.

Na statku na górze pełno ludzi siadamy blisko siebie w grupie i symboliczne winko poszło na wszystkich. Rozmowy Plaków na Sekwanie są bardzo twórcze. Ludzie z brzegu machają i pozdrawiają.







Oj sielanka, chwilo trwaj. Po mostami słychać okrzyki i gwizdy. Lekki wiatr muska delikatnie nasze włosy. Od czasu do czasu lekko statek zakołysze co nie wpływa na rozkoszowanie się widokami Paryża z wody. 

Od Notre Darme przez okolice Louvru do wieży.  Przepłynęliśmy do wieży i po nawrocie już się świeciła tylko nie migała. Prezentowała się w tym oświetleniu ukraińskiej flagi bardzo fajnie.





Rejs szybko się skończył i ruszyliśmy w drogę do hotelu. Jednym metrem M7 dojechaliśmy  na nasz Loius Aragon. Jeszcze na koniec raz wizyta w miejscowym barze fast food tak aby nawet pogadać z miejscowymi i coś przegryźć. Nocne rozmowy z obcokrajowcami są ciekawe. Spotkaliśmy akurat obywatela Nigerii. Potem jeszcze dyskusje na ławeczce przez hotelem i spanie. 

Z rana szybkie śniadanie i tramwaj nr 7 na lotnisko.  Spóźnił się trochę. Niektórzy już mieli strach w oczach a jak nie przyjedzie co będzie hehehe Na lotnisku odnaleźliśmy 3 terminal i udaliśmy się aby zdać bagaże. Lot był opóźniony a niektórzy niecierpliwili się co do zdania bagaży. Ponadto pierwszych osób nie wzięto bagaży bo tłumaczono, że jest dużo wielkogabarytowych, Po interwencji kolejnym już bagaż wzięto pod pokład. Niektórzy jednak stresowali się, że zostaną w Paryżu i nie zdążą odlecieć bo nie mają drugiego kwitka hehehe Staram się zachować spokój bo nie raz leciałem z tego lotniska i nie było problemu że ktoś ma dwa lub jeden kwitek. Tytułem wyjaśnienia ten drugi kwitek dostawała osoba która zdawała bagaż. Pierwszy to była karta pokładowa stanowiąca jednocześnie bilet.  W pewnym momencie w klatkach bagażowych dwa pieski zaczęły na siebie ujadać. Jeden przez drugiego chyba chciały pokazać kto tu rządzi. Echo szczekania i warku roznosił się po całym lotnisku. Jeszcze kontrola bezpieczeństwa podczas której parę osób stresowało się. Ostatnie zakupy w sklepie wolnocłowym i oczekiwanie na samolot. Oczywiście zagubiła się Pani Krysia gdy wchodzimy przez bramkę, Jakoś dobiegła i zdążyła hehehe W samolocie jeszcze trochę posiedzieliśmy zanim opuściliśmy Paryż. Do zobaczenia Paryżu we wrześniu.

Po sporym opóźnieniu wylądowaliśmy przed 13 w Warszawie na Okęciu gdzie trochę poczekaliśmy na bagaże. Bus był na miejscu chociaż kierowca się nie popisał aj.

W drodze jeszcze stanęliśmy na odpoczynek i koło 17tej byliśmy w Białej Podlaskiej która ...zakorkowała się na E30. Wyjazd dobiegł końca. Dziękuję serdecznie wszystkim za mile spędzony czas i udział.