Gruzja na Kaukazie

Kaukaz, czyli wspaniała i kontrastowa Gruzja






















Do Gruzji poleciałem po raz drugi w tym roku. Zebrała się grupa i wyruszyliśmy w nocy z środy na czwartek. Wesoły bus firmy "Szwagry" ruszył w kierunku Warszawy. Po drodze zabieramy turystów z Rossosza, Białej Podlaskiej i Międzyrzeca Podlaskiego

Podróż na lotnisko upływała na drzemce. Szybko kierowca Grzegorz przygnał na Okęcie -w sumie zajęło mu to dwie i pół godziny. Zaspani wyładowaliśmy walizki i udaliśmy się gdzieś usiąść. Sporo osób porozkładało się na krzesłach i ławkach drzemiąc. Do lotu mieliśmy trzy godziny. Sporo to czasu było ale lepiej wcześniej niż gnać na wariata. Po godzinie rozmów udaliśmy się do odprawy bagaży.  Wszystko szło gładko póki do mnie nie doszła kolejka. Okazało się że coś jest nie tak z moją rezerwacją. Nie chcieli mnie odprawić bo coś im nie grało w papierach. Udałem się do wskazanego punktu aby temat wyjaśnić. Okazało się że Pan miał problem z moim nazwiskiem i biletem, który był opłacony. Okazało się że wszędzie dla ludzi widniało moje nazwisko bo ja przecież te bilety kupowałem. Posprawdzali i przepuścili. Dalej swoje odczekaliśmy w kolejce do bramki bezpieczeństwa. Tutaj trzy razy mój plecak przez bramkę. Zapomniałem rzecz jasna wszystkich prezentów w płynie schować do bagażu nadawanego. Z bólem musiałem wyrzucić dwie szklane buteleczki. Dalej pomaszerowaliśmy do odprawy paszportowej. Część przeszła przez automatyczne bramki a część tradycyjnie. Potem sklep wolnocłowy i czekaliśmy na wejście przez Gate do autobusu lotniskowego. Przy bramie oczywiście była kolejka odstaliśmy swoje. Jeden z pasażerów Gruzin rzecz jasna blokował wejście ze względu na to że wiózł wielkie pudło, którego wcześniej nie nadal. Nie chciał za ten bagaż zapłacić. Gdy byliśmy w autobusie to zobaczyliśmy, że w końcu zapłacił. Z autobusu myk przodem do samolotu. Zajmujemy miejsca i zaczynam drzemanie. Lot do Tibilisi był spokojny i trwał 3 godizny 20 minut. Ma lotnisku przy wejściu i sprawdzaniu dowodów otrzymaliśmy buteleczkę wina w prezencie. Jednej osobie zbiło się i był rzpacz ale Pani przy okienku dała drugą buteleczkę. Poczekaliśmy jeszcze na walizki i wychodząc szukaliśmy kolegi Łukasza. Chwilę potem był czekał na nas. 



Pojedliśmy, popiliśmy gruzińskim winem i zapakowani do busa z werwą ruszyliśmy do hotelu w Tibilisi. 




Po załadowaniu bagaży do busa Łukasz z Vovą gruzińskim kompanem zaserwowało nam od razu na parkingu ucztę. To było coś niezwykłego. Zaskoczyliśmy turystów konkretnie. Świetne i smakowite pomidory dużo dobrego sera, chleb i wino. 

W hotelu warunki okazały się bardzo dobre a wręcz komfortowe. W łazienkach szczoteczki do zębów. W pokojach klapki ręczniki i dużo miejsca. Standard był bardzo dobry.








Po chwili odpoczynku ruszyliśmy w miasto. Spacerkiem dotarliśmy do kolejki linowej Narikala aby wjechać na wzgórze i podziwiać panoramę miasta. 



















Dotarliśmy do pomnika matki Gruzji. Towarzyszyła nam Joanna polska przewodniczka, która przyleciała z Katowic. Potem jeszcze zrobiliśmy park Rike., stare miasto i Suchy Most oraz aleję Rustavellego.











Zrobiliśmy wspólne zdjęcie i hyc na bazar w potem przez miasto do źródeł siarkowych.







Stamtąd wróciliśmy busem do hotelu. Trochę przerwy każdy miał przed tradycyjną kolacją czyli Suprą. Kolacja to była poezja smaku i kwintesencja gruzińskiej gościnności. Mnóstwo potraw wina i wspaniała obsługa. Do tego toasty Tamady Łukasza. Było niebo w gębie i  rewelacja. Po kolacji wróciliśmy objedzeni na nocleg.



Na drugi dzień zwiedzaliśmy miasto. Metrem udaliśmy się do centrum.











Dalej szliśmy  pod górkę do cerkwi. Po drodze zakupiliśmy owoce i czurczile. Podrożały one od mojego ostatniego pobytu od marca 100 procent. Niestety wszystko drożeje i to bardzo szybko. Jednak jest plus bo smakuje znakomicie  Zachwycaliśmy się niesamowitym ich smakiem. Każdy kęs czurcila łechtał kubki smakowe. Przeżuwanie jego był ucztą. To była wielka radość dla podniebienia. Czurczele szybko zaspokajają głód.







Wędrując po ulicach dostrzegaliśmy kontrastowość tego kraju. Tu warsztat samochodowy i porozwalane opony a tu piękny biurowiec. Dalej Pan szykował rąbankę. W środku miasta wisiała polowa prosiaka.












Dalej straszące rudery a obok nowoczesne budowle. Obejrzeliśmy świątynie 
-w której trwało nabożeństwo. Dalej posłuchaliśmy Łukasza i Joanny, którzy opowiadali o Tibilisi i samej Gruzji. Przemierzając Tibilisi dotarliśmy do miejsc gdzie były remonty a tam... przy pracach miejscowi panowie grali w karty. Hazard jest tutaj widocznym niemalże na każdym kroku. Zatrzymaliśmy się na odpoczynek w pięknie urządzonej restauracji. Smakowała nam ich herbata z owocami i przyprawami. Podana była w dzbaneczki i do tego piękne w narodowych barwach Gruzji filiżankach.




Kolejnym etapem na trasie była wieża lalek, posągi i park w którym oprócz podziwiania z babcią Grażynką posągów jeleni trafiliśmy na świetne ciepłe bułeczki z fasolą.

Po prostu to był obłęd dla ciała. Fakt nie były aż tak drogie 1,5 lari to jakieś 2,7,zł Po drodze 









zaczepiliśmy o sklep z pamiątkami gdzie udało mi się nabyć czapę baranią.

Rajem dla oka był pchli targ na którym było wszystko może poza armatami. Wszelkiej maści rzeczy jakby postanowili z garaży. Ja tylko zakupiłem ręcznie robiony pokrowiec na wino.







Wieczorem zaś udaliśmy się na ucztę z gruzińskimi tańcami i wielką ilością jedzenia. Toasty Tamady Vovy leciały jedne za drugim a wtórował mu kierowca Awto.










Śpiewał DJ a i puścił raz polski kawałek. Do tańca puszczał znane amerykańskie kawałki. Tak minął wieczór dzień drugi.
Trzeciego dnia rano wybrałem się skoro świt pobiegać. Trzeba było trochę zrzucić po takim jedzeniu. W spodenkach i wiatrówce poleciałem przed siebie kierując się bardziej za miasto. Mimo 7 godziny sklepu już pootwierano. Ekipy sprzątające uwijają się aby pozbierać śmieci. Biegnąc przez miasto ludzie pozdrawiają machają a wręcz dopingują.












Co jakiś czas zwalniam i  pstrykam fotki to gór a to rozwalonego wesołego miasteczka a to pociągu przejeżdżającego. Po 6 km zawracam i biegłem po mieście wzbudzając zainteresowanie miejscowych. Przy głównej ulicy ktoś sprzedała prosto a auta z bagażnika rąbankę. Świniak poćwiartowany, można było kupić. Kończę swój trening na alei ... Kaczyńskiego i wracam do hotelu.


Jeszcze trochę rozciągania prysznic i można było jeść śniadanie. 
Po posiłku wyruszamy z Tibilisi na 
monastyr Jvari .                                
                              


Na straganie skosztowałem pysznego soku wyciskanego z grantatów.


Potem jedziemy do miasta Gori . Zanim tam dotarliśmy odwiedziliśmy Skalne miasto Uplisciche. Osada wydrążona w skale sprzed tysięcy lat budzi podziw. W szczytowym momencie mieszkało tam 20 tys. ludzi. 







Stamtąd pojechaliśmy do Gori. Miasto to znane jest z tego że urodził się tam Stalin. Ponownie trafiłem do budki gdzie były pyszne gorące bułki z mięsem. Smak ich jest niezwykły. Każdy zajadał się nimi i przy okazji dokarmiliśmy miejscowego pieska. Turyści zwiedzali wagon Stalina i muzeum.







W Gori mieliśmy Suprę na prywatnej kwaterze u Ilony i Beki.

Ugościli nas niesamowicie. Rewelacyjnie.

Do tego były śpiewy gospodarza i ich dziewięcioletniej córki. Wielką frajdą były warsztaty robienia chaczapuri. Śpiewom i tańcom nie było końca.











Po noclegu kolejnego dnia z Gori pojechaliśmy w góry w kierunku północnym ku granicy z Rosją  Gruzińską Drogą Wojenną. Po drodze w busie mamy kontrast prowincji. Zatrzymują nas chodzące stadami krowy i wielkiej ilości owce po Drodze Wojskowej.

Podziwiamy piękne widoki. Zatrzymywaliśmy się w kilku miejscach m.in. zwiedzaliśmy zamek. W międzyczasie jakieś drobne zakupy w przydrożnych straganach. Ceny jednak większe niż w Tibilisi. Cały czas jechaliśmy do góry. 
















Zobaczyliśmy Ananuri, Pasanauri, Gudauri, przełęcz Krzyżową i dotarliśmy do Stepancminde miasteczka oddalonego o 11 km od granicy z Rosją..  








Tam była supra i nocleg. Oczywiście stoły zastawione i nie zabrakło wina. Toasty Tamady Wowy i Awta towarzyszyły nam cały wieczór. Vova zaczynał tak: "Polaki ja Wam skażu horoszyj tost". Były to toasty na cześć Boga, pokoju, przyjaźni, rodzin, przodków, pogody i gości. 
Z rana pobiegałem rzecz jasna po górach i wzniesieniach. łatwo nie było. 








W sumie to pierwszy raz na takiej wysokości biegałem. Napotkałem krowy i konie chodzące samopas. Nie wiem co one tam jedzą ale wyglądały marnie.

Po śniadaniu ruszyliśmy samochodami terenowymi na górę podziwiać monastyr i szczyty Kaukazu. Jechaliśmy po takich wertepach że wręcz niemożliwie na pierwszy rzut oka że można tam jechać. Cminda Sameba to cerkiew położona niedaleko wioski Gergeti w północnej Gruzji, w pobliżu miasteczka Stepancminda. Cerkiew jest położona na wzgórzu, na wysokości 2170 m n.p.m., na lewym brzegu rzeki Terek, góruje nad nią szczyt Kazbek. Widok gór niesamowity ze wzgórza był boski a do tego wyszło słońce które odsłoniło nam szczyt Kazbeg, który ma ponad 5000 m.n.p.m. Wyższe partie gór były pokryte śniegiem. 









Potem wróciliśmy po busa i pojechaliśmy w kierunku granicy z Rosją i niemu blisko Władykaukazu. Wysiedliśmy dosłownie kilkaset metrów od strony rosyjskiej bo przy samym przejściu granicznym gdzie zawracaliśmy. Wstąpiliśmy do monastyru. Cześć osób poszła do winiarni na degustację wraz z jednym z duchownych. Byliśmy też w bibliotece przyklasztornej.









Wracając zahaczyliśmy o wodospady Gveleti. Wchodziliśmy na mały początkowo po drodze a potem szlakiem bardzo wąskim. Część osób dała radę i weszła.







Wracając z Martą i Piotrem zaatakowaliśmy jeszcze większy wodospad. Chmury nas totalnie dopadły i widok nie był zbyt dobry ale udało się dotrzeć i uchwycić wodospad z drzewkiem na samej górze.









W drodze powrotnej postanowiłem zbiec i zjadło mi to 11 minut oraz 5 sekund. Zgrzałem się i w trakcie tylko warstwy ubrań ściągałem. Udało mi się na sum końcu dogonić tych co wracali z małego wodospadu. Oczekując na dwie osoby z dużego wodospadu przyszła do nas...locha. Wyglądała na dziką świnkę. Chodziła koło busa i podjadała co znalazła w ziemi

Kolacja wieczorna to znowu uczta na której były też szaszłyki toasty, buraki, chinkali chaczapuri pomidory ogórki ziemniaki i wino dużo wina. Tego dnia mi przydzielono rolę tamady co było wyróżnieniem. Wino gruzińskie jest nie takie mocne jak w Polsce. Pije się je w szklaneczkach ale jak się je do tego potrawy to nie uderza tak do głowy. Co innego cza cza która jest mocnym alkoholem od 45% wzwyż. Awto pokazywał jak się pali. Polał nakrętkę na palec i podpalił twardy Gruzin nie zajęknął nawet jak pojawił się niebieski płomień. Wieczorem była jeszcze integracja początkowo na korytarzu ale po uciszeniu przez jedną z uczestniczek wróciliśmy do pokoju. Tam przyszedł właściciel i grzecznie zaproponował nam przejście na salę na dół aby nie zakłócać innym spokoju. Na dole była i integracja z miejscowymi.

Kolejny dzień to wyjazd i kierunek Mcheta dawna stolica Gruzji. Piękne miasteczko z sakralnymi zabytkami które miałem okazję ponownie zobaczyć.

 





Stamtąd wyjechaliśmy i po drodze korek z tirami o owcami.


Czekała po drodze na nas jeszcze niespodzianka od VOVY a mianowicie zwiedzanie olbrzymiego  zakładu winnego. 







Na wieczór zjeżdżamy do Sighnaghi miasta zakochanych. Pięknie malowniczo położona mieścina. Chociaż mgła trochę ograniczała widoki. Tam mieliśmy wieczorną ucztę na kwaterze. Stoły zastawione były także na bogato. Nie zabrakło czegoś nowego a mianowicie Dżindżori, szaszłyków i kebaba. Mieliśmy jeszcze jubilata Pan Stefana któremu przyszykowaliśmy tort.



Pyszna gruzińska lemioniada
Oto dżordżóni.

                          
Poznaliśmy też Rosjan którzy przebywali na kwaterze. O dziwo normalni ludzie i znają sytuację w swoim kraju. 

Z rana zerwałem się pobiegać po okolicy. Skoro świt przed wschodem słońca wyruszyłem w teren. Towarzyszył mi miejscowy burek którym przebiegł ze mną ponad 10 km. Dla mnie łącznie wyszło 13 km. 



















Po śniadaniu ruszyliśmy w monastyry i winnice. 










W Kachetii zobaczyliśmy monastyr Bodbe i grób św. Nino. W tunelu winnym Khareba  poza degustacją można było zakupić miejscowe wina lub czaczę. Uczestnik Andrzej na smak wina reagował bardzo poetycko. Przychylając kieliszek rzekł:  Jakby mi Jezus przeszedł bosymi stopkami po gardle". Dalej próbując z kolejnych kadzi smak wina określił, że smakuje jakby słonce ugryźć. 
W mieście Swanetia był czas na zakup czurczeli, pamiątek i spacer przed kolacją.

 Wieczorem znowu był supra i integracja.




8 dni zleciało i trzeba było wracać do Polski. Na lotnisko w Tibilisi bez problemowo wszystko poszło. Pożegnaliśmy naszych Gruzińskich przyjaciół Łukasza i Aśkę, która odlatywała tylko przed nami do Katowic. 

Na koniec napisałem pobyt w Gruzji z przymrużeniem oka w telegraficznym skróci i poetycko: 

                 "Jak to w Gruzji było"

W Gruzji kilka dobrych dni byliśmy

Sporo miejsc w niej zobaczyliśmy.

Zaczęliśmy od Tibilisi stolicy zwiedzanie

I w nim nastąpiło z Gruzją rozstanie.

 

Zapamiętamy na pewno pyszne pomidory

Masę owiec, konie i krowy, bez obory.

Sporo też śpiewać się uczyliśmy

Pogodę fajną trafiliśmy.

 

Łukasz dbał o nas dobrze

Winem  obdarował nas szczodrze.

Przywitał nas ucztą z zaskoczenia

Przyjechał też do nas na dowiedzenia.

 

Awto to kierowca wspaniały

Sumienny, energiczny i wręcz doskonały.

Jeździł bardzo bezpiecznie po tym kraju

Gdzie momentami czuliśmy się jak w raju.

 

Vova to człowiek niesamowity ale trochę skryty.

Toasty wznosił ten cudowny tamada

W których pojawiła się nie jedna życiowa rada.

 

Joanna pilotka z Katowic przyleciała

Po Gruzji nas pilotowała.

Dobrze z nami się współpraca układała

Na koniec jeszcze moc podziękowań dostała.

 

U wielu osób nocowaliśmy

Sporo osób poznaliśmy.

Gościnność ich była niesamowita

Momentami wręcz wyśmienita.

Uczestnicy wyjazdu dobrze się spisali

Choć czasami na warunki lekko narzekali.

 

To jedna Pani insekty widziała

Choć męża po pomoc wezwała.

Jej ślubny tęgi chwat

Szybko na Suprę po wsparcie wpadł.

 

Na wyjeździe misie przebywały

Dobrze w Gruzji hasały.

Wino smakowały

Po straganach buszowały.

 

Babcia Grażynka świetnie robię radziła

Choć Gruzję trzeciego dnia pomyliła.

Zapytała razu jednego z zaciekawieniem

Kiedy Georgię będziemy zwiedzać

Po krótkim oddechu rzekłem z rozrzewnieniem

Właśnie zaczęliśmy ja kolejny dzień nawiedzać.

 

Jubilat nas o patyku Stefana się dowiedział

Lecz żonie o nim nie powiedział.

Maria czasami go upominała

By go żadna Gruzinka nie dorwała.

 

Wiesia z Helą razem w pokoju spały

I disco polo po nocy puszczały.

Prezentów nakupowały

Będą teraz wnukom rozdawały.

 

Jola i Marysia zdjęć dużo ponarabialy

Całego Facebooka wręcz zalały.

Obie Panie dobrze się bawiły

Ze śmiechu puchły im miny.

 

Marta i Piotr bez zbytniego przygotowania

Do dużego wodospadu weszli bez narzekania.

Na tyle busa zasiadali

I chipsy zajadali.

 

Gruzja nas oczarowała

Choć kontrastowa to jest wspaniała.

Jeszcze tam wrócimy

I nie jedno piękne miejsca zobaczymy.